Paryska 232A | Skarżysko-Kamienna +48 663 01 55 99 kontakt@skarzysko24.pl
- Reklama -
Image

Jak Ponury więzienie w Pińsku rozbijał (cz.1)

Obok kapitana „Wani" (dr Alfred Paczkowski) szło dwóch jego ludzi. Wysoki i chudy jak tyka ppor. Mieczysław Eckhardt „Bocian", świeży (1 IX 1942 roku) zrzutek z Anglii, i mały, trochę pękaty „Azor" z brzeskiej placówki. Ten postękiwał co kilka kroków i złorzeczył (w myślach) towarzyszom wyprawy, że jedyny ciężki worek z miną musiał nieść akurat najmniejszy i najsłabszy członek patrolu. Naraz lód trzasnął pod „Wanią" z ogłuszającym hukiem i obaj towarzysze zobaczyli wielkiego szefa pomniejszonego naraz o metr. Tkwił po pachę w lodowej dziurze i ciężko dyszał. Gdy szarpnęli się biegiem ku niemu, osadził ich ostrym krzykiem:

 - Mam złamaną nogę... przy tym mrozie... za kwadrans umrę - rzucał przez szczękające zęby.

 - Musicie mnie... do tego czasu wyciągnąć... nie podchodzić za blisko... bo lód słaby... a tu głęboko... tylko po choinkach...

Jakimś cudownym wysiłkiem wyrwali ze zmarzliny trzy, cztery świerczki, i na nich podjechali - jak na sankach pod samą dziurę. Gdy go wreszcie wyszarpnęli z topieli, był już nieprzytomny. „Bocian" okładał teraz kapitana pięściami, masował go, rozcierał, byle tylko zatrzymać w nim życie, a w tym czasie „Azor" zbierał chrust i w napotkanej przypadkowo smolarni mościł posłanie, rozpalał ogień oraz grzał wodę. Potem przeciągnęli rannego kapitana, już oprzytomniałego, nakarmili, napoili i obaj poszli -       tak jak kazał dowódca - do odległego Dawidgródka, powiadomić Czarneckiego „Rysia" o nieszczęściu i prosić o zorganizowanie dalszej pomocy.

Ale tym razem szczęście opuściło ich zupełnie. Gdy wreszcie o zmierzchu dotarli do miasteczka, ogarnęła ich obława i wywózka Żydów. Zdążyli tylko rozłączyć się, a już ich legitymowano. Mimo że dokumenty mieli bez zarzutu, jeden z żandarmów dostrzegł, iż „Azor" odrzuca od siebie ciężką torbę. Sprawdzono zawartość i znaleziono sześciokilową minę. Zmasakrowano go okrutnie, ale uparcie powtarzał, że przyjechał tu, aby w Horyniu wytłuc trochę ryb i              sprzedać nazajutrz na targu. Było to dość logiczne, bo okazało się, że materiał wybuchowy jest jeszcze sowiecki, z 1940 roku, ale go było ciut za dużo. „Azor" więc znalazł się w miejscowym więzieniu do dalszego sprawdzenia.

Gorzej było z „Bocianem". Ten także posiadał papiery w porządku, ale nie miał żadnej rozsądnej legendy, więc na wszelki wypadek od początku udawał niemowę. Oberwał też mocno, co przyjmował spokojnie, a nawet prowokująco i osiągnął swoje - w czasie dalszego lania osłaniał się tylko prawą ręką i w efekcie złamano mu w niej trzy palce. Teraz więc nie tylko nie mówił, ale i pisać nie mógł. Także jego powleczono do więzienia.

O tym wszystkim dowiedział się Czarnecki „Ryś" od swoich ludzi nazajutrz rano w kancelarii Lieganschaftu -     niemieckiego zarządu rolnego, w którym był dużą figurą. Niepokoiło go, dlaczego jego informatorzy mówią o dwóch aresztowanych, a nie trzech. Wieczorem Niemcy przywieźli do więzienia trzeciego ujętego, już mocno poturbowanego.

Zarządził więc siatką alarmową natychmiastową ewakuację całego aktywu bojowego odcinka z rejonu Dawidgródka, wysłał „czerwony" meldunek do samego szefa „Wachlarza" umyślnym gońcem, a gdy zamykał drzwi swego gabinetu, z przeświadczeniem, że czyni to już ostatni raz, zobaczył, że budynek jest otoczony gęstym łańcuchem żandarmów.

  A „Wania" wpadł w ręce tej samej obławy na Żydów, która poprzedniego dnia zaczęła się w Dawidgródku, a potem wyszła poza obszar miasteczka. Niemców zaciekawiła strużka dymu nad słomianą strzechą smolarni. Z zachowaniem pełnej ostrożności wdarli się do wnętrza, gdzie zastali na barłogu olbrzymiego człowieka ze złamaną nogą, który powitał ich... po włosku. Nikt z Niemców ani własowców im służących nie znał tego języka, więc kapitan poprosił o skontaktowanie go natychmiast z szefem obławy, któremu okazał „autentyczne" dokumenty, z których wynikało niezbicie, że jest wenecjaninem o nazwisku Alfredo Pazzoto, wielce zasłużonym na polu współpracy włosko - niemieckiej i właśnie dlatego wielkorządca III Rzeszy na tereny wschodnie - komisarz Ukrainy, Erich Koch - nadał mu rozległy majątek, który się znajduje tuż za Horyniem i nazywa się Orły Wielkie. Nowy właściciel przyjechał właśnie go obejrzeć, konie poniosły, wywaliły sanie i uciekły, on jest potłuc zony i ma złamaną nogę, a teraz czeka, aż fornale wysłani na żandarmerię w Dawidgródku sprowadzą mu pomoc.

Wszystko to, choć opowiadane łamaną niemczyzną, trzymało się w zasadzie kupy, tym bardziej że podpierane było licznymi dokumentami, pieczęciami ze swastyką i zaklęciem „Heil Hitler" włącznie. Było to tak wiarygodne, że aż wzbudzało podejrzenie. Hauptmann nakazał więc wydzielić z taboru obławy najlepszą podwodę z dobrym zaprzęgiem, polecił wymienić słomę, dać „Włochowi" kilka koców i - na wszelki wypadek - silną eskortę, czyli dwa terenowe motocykle na gąsienicach z erkaemami na koszach. Tak wyposażonego odprawił na żandarmerię w miasteczku. 

Wtedy „Wania" pojął, że żarty się skończyły. Kiedy wleczono go do celi po pierwszym ostrym przesłuchaniu, mimo zapuchniętych oczu dostrzegł „Azora" pod ścianą korytarza z rękami podniesionymi do góry. „Bociana" wśród żywych nie spotkał już nikt i nigdy.

Z każdym dniem badania były coraz boleśniejsze a jednocześnie coraz precyzyjniejsze. Trwało to cały pierwszy tydzień, a po nim drugi. Niemcy pytali go o rzeczy, o których nie miał prawa wiedzieć ani „Azor", ani nawet „Bocian".  Więc kto, u diabła, sypie?

Zanim siatka kurierska meldunek o wpadce „Wani przekazała z Dawidgródka przez placówkę pińską i brzeską do Warszawy, potwierdziło się przysłowie, że nieszczęścia przeważnie chodzą parami. Mniej więcej w tym samym czasie (7-12 XII 1942 roku) na sąsiednim Odcinku IV miał miejsce dramat jeszcze większy niż w Brześciu i Pińsku. Wspaniale tam zakotwiczony - i to w samym Mińsku - z bazą na czterdziestu ludzi, rozleciał się w mgnieniu oka. Połowa obsady została aresztowana i osadzona w monstrualnej twierdzy Sapiehów od XVII wieku tu pobudowanej i od stu lat pełniącej funkcję ciężkiego więzienia, zaś druga grupa w panice i bez przepustek ewakuowała się w kierunku Generalnego Gubernatorstwa. Wśród aresztowanego dowództwa odcinka znalazło się pięciu cichociemnych.

Meldunek z Mińska dotarł do Warszawy w ciągu doby. Na specjalną odprawę - zwołaną przez Komendanta Głównego Armii Krajowej - oba raporty dotarły jednocześnie. Komendant Główny wezwał na tę pilną naradę jeszcze dwóch oficerów: szefa sztabu KG AK gen. bryg. Tadeusza Pełczyńskiego „Grzegorza" oraz komendanta Organizacji „Wachlarz" ppłk. dypl. Adama Remigiusza Grocholskiego „Waligórę".

Na niemy sygnał gen. Stefana Roweckiego „Grota" ppłk „Waligóra" zaczął relację cichym i rwanym głosem:

 - Jest olbrzymia wpadka obejmująca pół najaktywniejszej części dywersyjnej organizacji. Dwa odcinki (III i IV) są w praktyce sparaliżowane aresztowaniami, a ci, którzy ocaleli, ewakuują się do GG w pośpiechu, a nawet panice. W obu niemieckich uderzeniach ofiarą aresztowań są Iudzie ze struktur kierowniczych tych odcinków. Na III kierownictwo ścisłe, w tym dwóch cichociemnych; na IV prawie całe rozbudowane dowództwo, w tym pięciu cichociemnych. Choć aresztowanie „Wani" nastąpiło prawie trzy tygodnie wcześniej niż masakra w Mińsku i że Dawidgródek jest od Warszawy o półtora raza bliżej niż Mińsk, oba meldunki dotarły do nas jednocześnie, czyli dzisiaj. Jedno wiemy na pewno. W Dawidgródku ostre śledztwo gestapo już od prawie trzech tygodni zbliża sprawę do zakończenia, a w Mińsku działania likwidacji naszej siatki dopiero się zaczęły i są w stanie rozkręcania. Według naszych wyliczeń zasięg działań gestapo jest tam około trzykrotnie większy niż na Polesiu. Słowem, trzeba działać szybciej z ratunkiem dla grupy „Wani", gdyż dni ich życia są już policzone.

 - Co pan proponuje, pułkowniku ? - zapytał „Grot".

 - No... - zawahał się na moment ppłk Grocholski, potem już pewniej - zacząłbym od próby wykupienia...

 - To zła droga, za długa i niepewna. Potrzeba nam działania szybkiego, bo oni lada moment mogą zacząć sypać - przerwał mu zdecydowanie „Grzegorz".

 - „Wania" ? Sypać ? To mój oficer, którego znam wiele lat - zaperzył się „Waligóra". - Ja za niego gwarantuję.

 - Gdy mu wstrzykną skopolaminę, to będzie mówił wszystko, co zechcą - upierał się „Grzegorz".

 - Co pan proponuje, generale ? - zapytał dość sucho „Grot".

 - Szybkość i skuteczność - odpowiedział z naciskiem „Grzegorz". - Czyli truciznę.

Powiało grozą.

 - Na to mamy jeszcze czas. Tak myślę. Ja proponuję odbicie - powiedział „Grot".

 Zamknął dyskusję smutnym stwierdzeniem:

 - Mam nadzieję, że jeżeli ja kiedykolwiek zostałbym aresztowany, nie odmówicie mi najpierw próby odbicia.

Po tych słowach przeszedł do omawiania wykonawstwa:

 - Pułkowniku, czy ma pan w rezerwie jakichś cichociemnych w bazie wyczekiwania ?

 - Tak jest, panie generale. Mam paru, ale zwłaszcza jednego wspaniałego człowieka, akurat na taką robotę.

 - Czy go znam ? - spytał „Grot".

 - Oczywiście, panie generale. To porucznik „Ponury".

  - A, to ten z Ukrainy. To dobry wybór. Dziękuję panom.

 Kiedy „Ponury" jeszcze tego samego dnia został wezwany na punkt kontaktowy „Waligóry" i tam dowiedział się, jakie zadanie go czeka oraz kto zatwierdził jego kandydaturę, zrobiło mu się słabo. Bowiem już co najmniej od trzech tygodni stał solidnie na nogach po powrocie i odchorowaniu eskapady w Zwiahlu. Teraz zaś nie ograniczył się do zameldowania swej gotowości do służby, ale co parę dni o tej gotowości natrętnie przypominał. Dyspozytor rezerwy CC ciągle go zapewniał, że jest w pierwszej trójce oczekujących na nowy przydział, ale kończyło się na słowach.

A tymczasem przecieki z terenów wschodnich przynosiły wieści groźne jak chmury gradowe. W aresztowaniach na Odcinku III, a potem ogromnej wpadce wokół Mińska, przeraziła go przede wszystkim ogromna sprawność działania niemieckiej służby bezpieczeństwa.

Tylu wspaniałych ludzi siedzi teraz za kratkami. Dla niego to są nie tylko suche fakty i daty. On ich wszystkich - przynajmniej cichociemnych - doskonale znał. To też za mało powiedziane. On ich werbował, rozmawiał z nimi, szkolił, ekspediował z Anglii do Kraju, albo tu ich po zrzutach przyjmował.

Dla niego oni nie byli zestawami suchych danych z kartoteki. I teraz, gdy pomyślał o każdym z nich, widział natychmiast jego twarz, uśmiech, skrzywienie ust w dyskusji. Nadal ich dotykał wzrokiem, słyszał ich głosy, mimo iż przecież milczeli. Rubaszny wielkolud kpt. „Wania", sucha tyczka ppor. „Bocian", zdystansowany mjr Tadeusz Sokołowski „Trop", brązowy medalista w hippice z Olimpiady 1936 roku w Berlinie, i brat łata kpt. Bohdan Piątkowski „Dżul" - casanova dyplomowany, a obok niego rtm. Jerzy Sokołowski „Mira", cięty kpiarz, kpt. Wacław Zaorski „Ryba" i por. Kazimierz Smolski „Sosna". Kwiat polskiej kadry oficerskiej, duma armii II Rzeczypospolitej.

 

Godzinę temu ppłk „Waligóra" przekazał mu rozkaz - zaszczyt, zadanie jak dla kamikadze. Rozpierała go duma, choć miał świadomość, że jazda na to zesłanie będzie najprawdopodobniej biletem w jedną stronę. Ale tym się nie przejmował. Nie raz mu się to już zdarzało. Był im to przecież winien, bo w jakimś sensie aktywnie uczestniczył w zgotowaniu im tego losu.

Wstał z krzesła i zaczął spacerować po małym pokoiku. Nie mógł spokojnie myśleć o tym, że teraz, kiedy on (odchyliwszy czarny papier zaciemnienia z okna) patrzy na migające płatki śniegu ledwie widoczne w nikłym, stłumionym świetle latarni, tam gdzieś (gdzieś ??) jakiś gestapowski oprawca łamie kości lub poraża prądem jego cichociemnych przyjaciół.

A może - aż lęka się tak odważnego myślenia o przyszłości - gdy uda się odbić „Wanię" i towarzyszy, dobry Pan Bóg pozwoli na bis i jego znów „Waligóra" wyznaczy na odbicie tych, którzy siedzą w Mińsku - może jego ? Ale milcz rozpasana fantazjo. Myśl o dzisiejszym dniu.

Najważniejsza jest zgrana ekipa. Już przejrzał dokładnie mapę Polesia i wszystkie drogi dojazdowe do Dawidgródka. Chciałby to z kimś posprawdzać, skonsultować, ale właśnie teraz jego kompan i współlokator por. „Czarka" gdzieś się urwał do miasta i „Ponury" zaczyna się niepokoić o przyjaciela, bo „Sperr'zeit" - godzina policyjna - już za kilka minut, a „Czarki" nie ma.

I naraz, jakby na zamówienie, drzwi się otworzyły i  wszedł oczekiwany „Czarka". Chwilę otrzepywał śnieg z butów, zdejmował lichą kapotę, zacierał zmarznięte ręce i (dostrzegłszy nadzwyczajne podniecenie spokojnego zazwyczaj przyjaciela) zapytał:

 - No mów, co nam się nowego urodziło ?

„Ponury" tylko na to czekał. Zgarnął okrągłym ruchem ramienia przyjaciela, posadził na kanapę i przez kwadrans wprowadzał go w sekretne działanie. A gdy już skończył opowieść przygotowawczą i, wziąwszy mapę, poprowadził palcem po niej w kierunku Dawidgródka, „Czarka" nakrył dłonią palec przyjaciela i powiedział cicho:

 - Do żadnego Dawidgródka nie pojedziemy - mówiąc to, popatrzył głęboko w oczy „Ponurego".

 A gdy zobaczył, że zdumienie por. Piwnika przechodzi w przerażenie, dodał cicho:

 - Godzinę temu przyszły ostatnie wiadomości z Brześcia. „Wanię" Niemcy wywieźli wczoraj z Dawidgródka.

 - Dokąd ?! - krzyknął jak porażony „Ponury".

 - Boh znajet - odpowiedział jak echo „Czarka".

Cdn...

Cezary Chlebowski „Ponury - major Jan Piwnik 1912 - 1944" Oficyna Wydawnicza RYTM, Warszawa 2006 (fragmenty)

Zdjęcia - reprodukcje z prywatnych zbiorów autora

Mariusz Gruszczyński

pierwsin.png
Mariusz Busiek's Avatar

Mariusz Busiek

- Reklama -
Najnowsze artykuły
Zaproszenia
- Reklama -
Dobre Fotki Mariusz Busiek
Ostatnio komentowane
Ostatnio popularne
Na naszym Facebooku
Redakcja
ul. Paryska 232A/3
26-110 Skarżysko-Kamienna
+48 663 01 55 99
+48 508 12 72 16
kontakt@skarzysko24.pl
Nota prawna

Wydawca portalu skarzysko24.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i postów zamieszczanych przez użytkowników portalu. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.

Logowanie